Powrót


Dobra robota
i dobre uczynki
 

Millet Anioł Pański

We współczesnym chrześcijaństwie określenie „dobre uczynki" jest o wiele bardziej rozpowszechnione od pojęcia „dobrej roboty". Przez dobre uczynki rozumiemy zwykle dawanie jałmużny lub „udzielanie się" w parafii. Zwykle też owe dobre uczynki oddziela się od wykonywanej pracy zawodowej. Oczywiście „dobre uczynki" wcale nie muszą być przykładem „dobrej roboty"- można się o tym przekonać oglądając przedmioty sprzedawane w celu wspomożenia różnych akcji charytatywnych. Przykład, który powinniśmy naśladować, jest jednak zupełnie inny. Dostarczając dodatkowego kielicha wina gościom pewnego skromnego wesela, nasz Pan spełnił dobry uczynek. Jednocześnie wykonał „dobrą robotę"- wino było naprawdę wyśmienite. Zaniedbywanie „dobrej roboty" w pracy zawodowej nie jest zgodne ze wzorem do naśladowania jaki otrzymaliśmy. Święty Paweł powiada, że powinniśmy nie tylko pracować, lecz wykonywać nasze zajęcia w taki sposób, by owoce pracy były „dobre".
Na szczęście idea „dobrej roboty" nie została całkiem zapomniana, chociaż nie wydaje mi się, by była ona szczególnym wyróżnikiem ludzi pobożnych. Przywiązanie do „dobrej roboty" odkryłem u stolarzy meblowych, szewców i żeglarzy. Trudno wywrzeć wrażenie na żeglarzach, pokazując im nowy liniowiec i tłumacząc, że jest największym lub najdroższym ze statków pływających po morzach. Interesują ich wyłącznie jego właściwości nawigacyjne- starają się odgadnąć, jak zachowa się na wzburzonym morzu. O dobrej robocie mówią również artyści, niestety coraz rzadziej. Zamiast tego określenia coraz częściej posługują się takimi określeniami jak „ważne", „znaczące", „współczesne" czy „śmiałe". Nie uważam tego za dobry symptom.
Jednak w rozwiniętych społeczeństwach przemysło­wych najwięcej ludzi pada ofiarą sytuacji, w której niemal od samego początku eliminuje się ideę dobrej roboty. Naturalne, wbudowane w naturę towarów „starzenie się" jest dziś ekonomiczną koniecznością. Jeśli towar nie zostanie tak wykonany, by rozleciał się w ciągu roku lub dwóch (i nie zostanie zastąpiony przez inny), przedsiębiorca nie uzyska wystarczającego zwrotu zainwestowanego kapitału.
Sto lat temu, gdy mężczyzna się żenił,
zamawiał powóz (oczywiście jeśli był wystarczająco bogaty), którym miał jeździć do końca swojego życia. Teraz kupuje samochód, który zamierza sprzedać za dwa
lata. Dzisiejsza robota nie może być dobra.
W przypadku zwykłego użytkownika przewaga zamka błyskawicznego nad guzikami polega na tym, że pozwala mu on (gdy działa jak należy) zaoszczędzić niewymierną ilość czasu i kłopotu. W przypadku przedsiębiorcy zamki błyskawiczne oznaczają o wiele bardziej wymierne korzyści: są sprawne jedynie przez krótki czas.
Zła robota jest dziś swoistym desideratum.
Z sytuacji tej nie należy jednak wyciągać zbyt pochopnych wniosków o charakterze moralnym. Istniejący stan rzeczy nie jest wyłącznie rezultatem grzechu pierworodnego czy naszych faktycznych uchybień. Stopień „skomercjalizowania" naszego myślenia jest w równym stopniu jego skutkiem, co przyczyną. Problemu tego nie da się również, moim zdaniem, rozwiązać jedynie za pomocą działań moralnych.
Początkowo przedmioty wytwarzano po to, byśmy mogli ich używać lub czerpać przyjemność z ich posiadania, albo (co najczęściej miało miejsce) z jednego i drugiego powodu. Dawny myśliwy wytwarzał na własne potrzeby broń z krzemienia lub kości; wykonywał ją tak dobrze, jak potrafił, gdyby bowiem była stępiona lub krucha, nie upolowałby nią zwierzyny. Jego kobieta wyrabiała gliniane naczynia do przenoszenia wody; i ona starała się jak potrafiła, ponieważ sama miała ich używać. Nie na długo jednak zdołała się oprzeć ozdabiania wytwarzanych przedmiotów; pragnęła (jak Dogberry), by „każdy ich szczegół był piękny". Możemy być również pewni tego, że gdy pracowali śpiewali, gwizdali lub przynajmniej mruczeli. Mogli także snuć opowieści.
Wcześniej czy później, niepostrzeżenie, w sytuację tę musiała się zakraść zmiana- nieproszona jak wąż z Ogrodu Eden i wyglądająca równie niewinnie jak on. Poszczególne rodziny nie wytwarzały już dłużej wszystkiego, czego potrzebowały. Pojawiła się postać specjalisty: garncarza wytwarzającego gliniane naczynia dla całej wioski; kowala wykuwającego broń dla wszystkich, śpiewaka (poety i muzyka zarazem), nucącego pieśni i zabawiającego ludzi opowieściami. Znamienne, że u Homera bóg zajmujący się rzemiosłem kowalskim był kulawy, zaś człowiek odgrywający rolę poety ślepy. Być może tak właśnie wszystko to się zaczęło. Ludzie ułomni, z których nie było pożytku na łowach i na wojnie, zostali oddzieleni od innych, by dostarczali obydwu grupom niezbędnych narzędzi oraz rozrywki.
Zmiana ta spowodowała, że współcześni ludzie nie wytwarzają już przedmiotów (naczyń, mieczy, pieśni) dla własnego użytku i przyjemności, lecz dla użytku i przyjemności innych. Muszą też być w inny sposób wynagradzani za swą pracę. Zmiana owa była konieczna- w przeciwnym razie społeczeństwo i sztuki, dalekie od stanu niebiańskiej doskonałości, znajdowałyby się nadal na poziomie nędznej, omylnej i jałowej prostoty. Aby sytuacja taka była zdrowa, musiały być spełnione dwa warunki. Po pierwsze, specjaliści musieli wykonywać swą pracę tak dobrze, jak umieli. Żyli przecież wśród ludzi, którzy używali wytwarzane przez nich przedmioty. Wszystkie kobiety z wioski ścigałyby garncarza gdyby wykonał liche garnki. Poeta, który zaśpiewałby nudną balladę, zostałby niechybnie wyśmiany. Kowal, który wykonał złe miecze, w najlepszym razie ryzykował, że wojownicy wrócą do niego i sprawią mu lanie; w najgorszym, że w ogóle nie powrócą (zostaną zabici przez nieprzyjaciół), jego wioska spalona, a on sam wzięty do niewoli lub ścięty. Po drugie, ponieważ specjaliści wykonywali użyteczne przedmioty tak dobrze, jak potrafili, znajdowali przyjemność w swojej pracy. Nie należy jednak idealizować tej sytuacji. Kowal mógł być przepracowany. Pieśniarz mógł odczuwać znużenie, gdy wieśniacy nalegali, by stale śpiewał ostatnią pieśń (lub by na jej wzór tworzył nowe), podczas gdy on pragnął, by posłuchali czegoś nowego. Jednak ogólnie rzecz biorąc specjaliści owi wiedli godny żywot- byli pożyteczni, cieszyli się szacunkiem bliźnich i radowali, że mogą wykorzystywać swe umiejętności.
Nie dysponuję czasem, a także niezbędną wiedzą, by prześledzić cały proces, który od tamtej sytuacji doprowadził do obecnego stanu rzeczy. Sądzę jednak, że teraz możemy już wskazać istotę zmiany. Zakładając, że odeszliśmy od prymitywnych warunków, w których każdy wytwarzał przedmioty na własny użytek, i przyjmując, że wielu ludzi pracuje dla innych (którzy im za to płacą), otrzymujemy sytuację, w której nadal istnieją dwa rodzaje zajęć. Człowiek, który wykonuje pierwszy z nich, może powiedzieć: „Mam pracę, która jest warta tego, by ją wykonywać. Byłaby wartościowa nawet gdyby nikt mi za nią nie płacił. Ponieważ jednak nie mam majątku, a potrzebuję strawy, schronienia i przyodziewku, muszę brać pieniądze za jej wykonywanie". Innym rodzajem pracy są te zajęcia, które ludzie wykonują wyłącznie w celach zarobkowych- praca taka wcale nie musi, nie powinna lub nie zostałaby wykonana przez nikogo na świecie, gdyby nie była płatna.
Możemy dziękować Bogu, że nadal istnieje wiele zajęć należących do pierwszej kategorii. Rolnik, policjant, lekarz, artysta, nauczyciel, duchowny i wielu innych, wykonują zajęcia, które same w sobie warte są tego, by je wykonywać- wielu ludzi wykonywałoby je i wykonuje bez żadnej zapłaty; zajęcia te, w mniej lub bardziej amatorski sposób, starałaby się wykonywać każda rodzina, gdyby znalazła się w warunkach prymitywnej izolacji. Oczywiście tego rodzaju prace wcale nie muszą być przyjemne, np. służenie chorym w wiosce trędowatych.
Przykładem zupełnie innego rodzaju pracy mogą być dwa następujące zajęcia. Nie zrównuję ich ze sobą pod względem moralnym, jednak, według przyjętej przeze mnie zasady podziału, są one do siebie podobne. Pierwszym jest zajęcie zawodowej prostytutki. Szczególnie okropna cecha jej pracy (jeśli sądzisz, że jej zajęcie można określić mianem pracy- zastanów się) czyniąca ją bardziej nieznośną niż pospolite wszeteczeństwo, polega na tym, iż jest ona skrajnym przykładem zajęcia, które nie ma żadnego innego celu poza zarabianiem pieniędzy. Nie można już zrobić niczego bardziej dla pieniędzy niż współżyć seksualnie- nie tylko bez małżeństwa, nie tylko bez miłości, lecz nawet bez pożądania. Drugim przykładem są tablice reklamowe. Często widzę tablice do nalepiania plakatów reklamowych, na których rozlepia się afisze. Ponieważ oglądają je tysiące ludzi, twoja firma powinna wynająć powierzchnię reklamową, by umieścić tam informację o swoich towarach. Zastanów się, ile stadiów pośrednich oddziela reklamę od zajęcia, które „samo w sobie jest wartościowe". Stolarz wykonuje tablice plakatowe, które jako takie są bezużyteczne. Drukarze i producenci papieru pracują, by mógł powstać afisz- bezwartościowy, dopóki ktoś nie wynajmie przestrzeni plakatowej. Przestrzeń plakatowa jest bezwartościowa, dopóki ktoś nie umieści na niej kolejnego afisza pozbawionego wartości, chyba że skłoni on kogoś do kupienia towarów. Reklamowane przedmioty same w sobie mogą być okropne, bezużyteczne i szkodliwe- żaden śmiertelnik nie kupiłby ich, gdyby magia reklamy, odwołująca się do pociągu seksualnego lub snobizmu, nie wzbudziła w nim sztucznego pragnienia ich posiadania. W każdym stadium tego procesu wykonuje się pracę, której jedyna wartość polega na pieniądzach, które może przysporzyć.
Wszystko to wydaje się nieuniknioną konsekwencją społeczeństwa, które opiera się na kupowaniu i sprzedawaniu. W świecie racjonalnym towary wytwarza się dlatego, że istnieje na nie zapotrzebowanie; w świecie rzeczywistym trzeba kształtować pragnienia (zapotrzebowanie), by ludzie mogli zarabiać pieniądze w zamian za wytwarzanie towarów. Dlatego brak zaufania i potępienie handlu, które odkrywamy u dawniejszych społeczeństw, nie powinny być uważane jedynie za przejaw snobizmu. Im ważniejszą rolę odgrywa handel (co gorsza uczą się oni przedkładać go nad inne zajęcia), tym więcej ludzi jest na niego skazanych- skazanych na coś, co uznałbym za pracę drugiej kategorii. Praca, która jest warta tego by ją wykonywać, niezależnie od otrzymanej zapłaty, praca dająca przyjemność i będąca „dobrą robotą", stają się dzisiaj przywilejem coraz mniejszego grona szczęśliwców. Konkurencja i stałe poszukiwanie nowych klientów nadało ton sytuacji międzynarodowej.
Za mego życia w Anglii przeprowadzano akcję zbiórki pieniędzy na koszule dla bezrobotnych mężczyzn (bardzo słusznie). Praca, którą utracili polegała na wytwarzaniu koszul.
Łatwo przewidzieć, że taka sytuacja nie może mieć charakteru trwałego. Niestety, najprawdopodobniej zaniknie ona z powodu wewnętrznych sprzeczności w sposób, który spowoduje niezmierzone cierpienia. Można by ją bezboleśnie zakończyć, gdybyśmy znaleźli jakiś sposób rozwiązania. Nie muszę chyba dodawać, że nie mam żadnego planu jak tego dokonać, a nawet gdybym go miał, żaden z naszych przywódców- Wielkich Ludzi kierujących rządem i gospodarką- nie zwróciłby na niego uwagi. Jedynym wydarzeniem, które niesie jakąś nadzieję zmiany jest „wyścig kosmiczny" między Ameryką i Rosją. Ponieważ sami zapędziliśmy się w kozi róg- stworzyliśmy sytuację, w której głównym problemem nie jest dostarczanie ludziom tego, czego potrzebują bądź lubią, lecz dalsza nieprzerwana produkcja (nieważne jakich przedmiotów)- trudno byłoby lepiej wykorzystać wielki potencjał niż w celu wytwarzania drogich urządzeń, a następnie wystrzeliwania ich w kosmos. Dzięki temu pieniądz krąży nadal, fabryki pracują, a przestrzeni kosmicznej nie wyrządza to większej szkody- przynajmniej nie na długo. Jednak ulga jest jedynie częściowa i ma charakter tymczasowy. Nasze główne zadanie praktyczne nie polega na dostarczaniu naszym Wielkim Ludziom rady, w jaki sposób położyć kres takiemu sposobowi gospodarowania- nie mamy im nic do zaoferowania, a poza tym i tak by nas nie posłuchali- lecz na zastanowieniu się jak możemy przeżyć, doznając najmniejszej szkody i poniżenia.
Za sukces uznać należy już samo odkrycie, że sytuacja, w której się znajdujemy, jest niebezpieczna i szalona. Podobnie człowiek wierzący ma wielką przewagę nad innymi nie dlatego, że jest mniej upadłym stworzeniem od nich, czy że jest w mniejszym stopniu niż oni skazany na życie w upadłym świecie, lecz dlatego, że wie, iż jest istotą upadłą żyjącą w upadłym świecie. Dlatego postąpimy słusznie nie zapominając czym jest „dobra robota" i jak niedostępna stała się ona dla większości współczesnych ludzi. Możemy być zmuszeni do zarabiania na życie, uczestnicząc w procesie wytwarzania przedmiotów, które są marnej jakości i które, nawet gdyby odznaczały się dobrą jakością, nie byłyby warte wytwarzania- popyt lub „rynek" na nie został sztucznie stworzony przez reklamę. Pochylając się nad wodami Babilonu- lub taśmy montażowej- powinniśmy cicho powiedzieć: „Jeśli zapomnę o Tobie, o Jeruzalem, niech moja prawica utraci swą zręczność". (I tak się stanie.)
Nie trzeba dodawać, że powinniśmy mieć oczy szeroko otwarte, wypatrując każdej okazji do ucieczki. Jeśli możemy „wybrać rodzaj kariery" (czy jeden na tysiąc ma taką możliwość?) powinniśmy uganiać się za wartościową pracą jak charty i trzymać się jej jak skałoczep. Jeśli dana nam zostanie szansa, powinniśmy zarabiać na życie dobrym wykonywaniem pracy, którą warto byłoby wykonywać, nawet wtedy, gdybyśmy nie musieli w ten sposób zarabiać na życie. Niezbędne może się w tym celu okazać pewne umartwienie naszej nienasyconej chciwości. Zwykle to właśnie owe szalone zawody, które prowadzą do zdobycia wielkich pieniędzy- najczęściej wymagają też najmniejszych nakładów pracy.
Pod powierzchnią opisanych zjawisk, kryje się jednak coś o wiele bardziej subtelnego. Powinniśmy podjąć wszelkie kroki, by ochronić nasz umysł od zarażenia się nawykami, które wytwarza istniejąca sytuacja. Taka infekcja, moim zdaniem, doprowadziła do poważnego upadku poziomu naszych artystów.
Do niedawna- do końca XIX wieku- przyjmowano
za rzecz oczywistą, że zadanie artysty polega na sprawianiu przyjemności estetycznej i pouczaniu publiczności. Były oczywiście rozmaite rodzaje publiczności- piosenki uliczne i oratoria nie były adresowane do tej samej grupy ludzi (chociaż sądzę, że wielu ludzi lubiło jedne i drugie). Artysta mógł przekonać swą publiczność do rzeczy szlachetniejszych od tych, których się początkowo od niego domagali- pod warunkiem, iż przynajmniej w jakimś stopniu ich bawił i był przez nich rozumiany. Dzisiaj wszystko uległo zmianie. W najwyższych kręgach artystycznych nic się obecnie nie słyszy o obowiązku artysty wobec ludzi. Mówi się wyłącznie o naszych obowiązkach wobec artysty. On nie jest nam nic winien; my jesteśmy mu winni „uznanie", nawet jeśli w najmniejszym nawet stopniu nie zwraca uwagi na nasze upodobania, zainteresowania czy nawyki. Jeśli odmówimy mu uznania, nasze imię zostanie obrzucone błotem. W tym sklepiku klient nigdy nie ma racji.
Zmiana ta z pewnością jest składową naszej zmienionej postawy w stosunku do pracy w ogóle. Podobnie jak „dawanie zatrudnienia" stało się ważniejsze niż wytwarzanie potrzebnych ludziom przedmiotów, istnieje tendencja, by każdy rodzaj handlu uznać za istniejący dla dobra ludzi, którzy go wykonują. Kowal nie trudzi się po to, by wojownicy mogli walczyć- to wojownicy istnieją i walczą, by kowal miał stałe zajęcie. Pieśniarz nie stara się, by sprawiać przyjemność wiosce- to wioska istnieje, by otaczać uznaniem barda.
Za taką zmianą nastawienia w myśleniu o gospodarce kryją się zarówno szlachetne motywy, jaki szaleństwo. Postęp w dziedzinie dobroczynności powstrzymuje nas przed mówieniem o „nadwyżce demograficznej", skłaniając do zastępowania go słowem „bezrobocie". Niebezpieczeństwo polega na tym, że taka postawa może nas skłaniać do zapominania, że „zatrudnienie" nie jest celem samym w sobie. Chcemy, by ludzie mieli pracę jedynie, aby mogli zdobyć środki do życia, wierząc (czy słusznie, któż to wie?), że lepiej jest karmić ich za robienie niepotrzebnych przedmiotów niż za nie robienie niczego.
Jednak, chociaż naszym obowiązkiem jest nakarmienie głodnych, wątpię czy mamy obowiązek okazywania „uznania" ambitnym artystom. Taka postawa wobec sztuki jest śmiertelnie niebezpieczna dla idei „dobrej roboty". Wiele współczesnych powieści, wierszy i obrazów, do których „uznania" się nas zmusza, nie jest przykładem „dobrej roboty", ponieważ w ogóle nie jest robotą. Prawdziwy artysta uwzględnia istniejące upodobania, zainteresowania i zdolności swojej publiczności. Stanowią one jego tworzywo, podobnie jak język, marmur czy farba, są materiałem, którego używa, kształtuje, udoskonala nadając formę, nie ignorując go, ani nie żądając od niego rzeczy niemożliwych. Postawa aroganckiej obojętności nie jest przejawem geniuszu ani siły osobowości, lecz oznaką lenistwa albo niekompetencji. Oznacza, że artysta nie nauczył się jak należy swojego fachu. Dlatego przejawy autentycznej- uczciwej wobec Boga- działalności w dziedzinie artystycznej odnaleźć można w dziedzinach uznawanych za sztukę niższych lotów- w filmie, w powieści detektywistycznej, w książce dla dzieci. Utwory te zwykle odznaczają się sensowną, logiczną strukturą, której elementy są ze sobą odpowiednio połączone, wszystkie napięcia starannie rozłożone, zaś cała zręczność i praca artysty skutecznie zmierzają do osiągnięcia wyznaczonego celu. Nie zrozumcie mnie źle. Utwory artystyczne wyższych lotów mogą oczywiście ujawniać większą delikatność uczuć i głębię myślenia. Jednak nie można uznać kałuży za dzieło sztuki, niezależnie od tego jak szlachetne wina czy olejki w niej się znalazły.
Niech „wielkie dzieła" (sztuki) i „dobre uczynki" (miłosierdzia) będą dla nas przykładem dobrej roboty. Niech chóry śpiewają dobrze lub nie śpiewają wcale. W przeciwnym razie utwierdzimy większość w przekonaniu, że świat biznesu, z tak wielką skutecznością wytwarzający niezliczone niepotrzebne nikomu towary, jest jedynym realnym, dorosłym i praktycznym światem, cała zaś tzw. „kultura" i „religia" (dwa niepopularne słowa) są w istocie zjawiskiem marginalnym, amatorszczyzną i zajęciem godnym ludzi zniewieściałych.


C. S. Lewis

 


Strona główna I Coś dla ciała I Coś dla ducha I Miękkie i puchate I Zielono mi I Ciekawe linki I Od autorki I Mapa stron I Nowości I Księga gości
Portal   Forum